Jestem Hardcorem

“Jestem Hardcorem” – zawsze chciałem to powiedzieć 🙂

22 Październik- to data w której miało się to ziścić! Ale czy tak się stało? Odpowiedź poniżej 🙂

Wszystko zapowiadało się cudownie. Treningi szły świetnie, udało się zejść do zaplanowanej wagi. Czas na regenerację był odpowiedni, więc tylko stanąć na STARCIE i wypatrywać METY. Czy to faktycznie takie proste? W końcu to był mój pierwszy Runmageddon Hardcore.

Cofnijmy się dzień wcześniej do 21 Października. Wspierając żonę podczas jej 8,5 km Rekruta, patrzyłem jak jej świetnie idzie i nakręcałem się na mój bieg.

Przetestowałem kilka przeszkód które miały mnie spotkać w dniu jutrzejszym na trasie takich jak:

  • Lina – ku mojemu zaskoczeniu została zawieszona bardzo nisko co pozwalało szybkie wejście na nią bez większej techniki
  • Multiring – ta przeszkoda była dla mnie łaskawa. Powiedziałbym wręcz, że się zaprzyjaźniliśmy gdyż nie chciała mnie zrzucić z siebie(taki jak tych ludzi na filmiku)
  • Ścianki– hop i na drugiej stronie, czy może być piękniej 🙂
  • itp.

Następnego dnia spać już nie mogłem od samego rana, hmm. Możliwe, że to był stres?

Do miasteczka Runmageddonu mieliśmy zaledwie 500m od naszej kwatery. Opóźnialiśmy wyjście do granic możliwości gdyż pogoda nie rozpieszczała. Temperatura miała około 8 stopni i padał delikatny deszczyk, tylko po to żeby w trakcie biegu rozpadać się na dobre.

Wybiła godzina mojej serii 8.45. Rozgrzewka okazałą się świetną zabawą, gdyż przywitał nas kawałek ORKI Z MAJORKI 🙂 Zastanawiałem się:  czy naprawdę tylko ja nie znam tego kawałka polskiej muzyki rozrywkowej? Prawdopodobnie tak było. Roztańczony i rozśpiewany tłum nakręcał się tak do walki 🙂

Trasa przebiegała przez 4 szczyty, więc było trzeba rozważnie rozłożyć siły. Nagle nastał ten czas. Ja wraz moim Izotonikiem przypiętym do boku stanęliśmy na starcie i czekaliśmy na odliczanie: 10…5…3..2..1..GO

Ruszyliśmy na początek bardzo szybko, żeby po niecałych 500 m dotrzeć do pętli z obciążeniem bez kolejek. Sytuacja wyglądała dobrze, gdyż w tym momencie byłem na piątej pozycji w mojej stawce. Mój główny rywal Pan Termos, a osobiście bardzo dobry kumpel był jedną z osób, która mnie przegoniła.

Ruszyliśmy w górę strumienia, gdzie ku mojemu zdziwieniu dogoniliśmy serię wcześniejszą, a był to niecały drugi kilometr biegu.

Strumień się ciągnął i ciągnął, mimo że było pięknie obiecywałem sobie NIGDY WIĘCEJ DO SZCZYRKU NIE WRÓCĘ 😛 a zwłaszcza po odcinku w którym trzeba było się czołgać w pioruńsko zimnej wodzie.

Pragnienie zaczęło mi doskwierać więc sięgnąłem po izotonika ale CO? Gdzie on jest? Podejrzewam, że zabrał go strumyk. Odbiorę go jak będzie wpadał do morza w Gdańsku 😛

Ledwo ciepły i spragniony  dotarłem do pierwszego punktu żywieniowego na ok 8km. Najadłem się i opiłem, prawie jak na weselu! Jak to mówią darmowe nie tuczy 😛

Na 9 km czekała nas cztero kilometrowa pętla z obciążeniem. Na którejś przeszkodzie, niosąc przeklętą oponę od STARA spotkałem Termosa. Oj jaki to był miły widok! Zmobilizowała mnie informacja, że on również nie ma już sił. Pomyślałem, że przecież każdy czuje to samo co ja. Każdy jest tak samo zmęczony, więc nie ma sensu się nad sobą rozczulać tylko przyśpieszyć i biec do mojej żonki, która czeka na mecie 🙂 Tak też zrobiłem! Ruszyłem biegiem zostawiając coraz więcej osób za sobą z wcześniejszych serii. Biegłem i biegłem, ale cały czas z uśmiechem

Przy 15km prosta przeszkoda nieoczekiwanie sprawiła mi dużo problemu. Skurcze w nogach dały o sobie znać. Ale przecież miałem magnez! Szukając stwierdziłem, że i ten musiałem zgubić. Zastąpiłem go krótkim rozciąganiem i znowu do przodu.

Ostre zbiegi i podbiegi coraz mocniej były odczuwane przez moje zbolałe mięśnie. Coraz więcej przerw, coraz więcej rozciągania, coraz więcej straconego czasu. Nagle usłyszałem muzykę z Indiana Jones! Co oznaczało, że meta jest blisko! Stwierdziłem, że w tym momencie lecimy na maxa! Zobaczyłem znajomą linę, którą trenowałem dzień wcześniej. Przysporzyła mi dużo więcej problemu, gdyż była cała w błocie. Podbieg, krótki zbieg i dobiegam do zjeżdżalni. Krótka kolejka którą zastałem, to czas przeznaczony na rozciąganie i dogrzewanie ciała.

Sruuuu, prosto do zbiornika z woda. Bandamka którą miałem na głowie podczas kontaktu z wodą zniknęła w odmętach brudnej wody. Wychodząc ze zbiornika z wodą poczułem nagle ogromny ból. Przewracam się, noga wykrzywiona, a ja kurczowo trzymam się siatki wyjąc z bólu. Dopadł mnie długo oczekiwany skurcz :/ Myślałem, że już po biegu. Jeszcze ok 1,5km do końca… nie dam rady! Pomocni biegacze, już nie rywale wyciągnęli mnie z wody.

 

Zawziętość wygrała. Nie poddam się, będę walczył. Przyszedł czas na worek z obciążeniem i pod górę. Małymi kroczkami, ale cały czas udawało się poruszać nieznacznie ale do przodu. Skurcze łydek były coraz silniejsze, miotały mną wywracając co chwilę na ziemię.

Podbiegając do ścianki ktoś krzyknął: “Dawaj pomogę Ci”. Wiecie, jaką poczułem ulgę?

Każda kolejna przeszkoda była coraz większą męczarnią dla mnie. Mimo dużej ilości kibiców stojących w końcowej części biegu nie udawało mi się ukryć tego co czułem.

Multiring z którym się zaprzyjaźniłem dzień wcześniej, chyba mnie nie poznał przez ten grymas na twarzy i zrzucił mnie pod koniec.

Za co było trzeba robić 20 karnych padnij powstań.

Każda przeszkoda sprawiała mi coraz więcej bólu i zajmowała coraz więcej czasu. Żona która miała robić mi cudowne zdjęcia, starała się bezradnym wzrokiem przekazać trochę energii.

Została mi ostatnia z ponad 70 przeszkód do końca – Rugbiści. Wielkie chłopy, którzy stoją na straży mety i mają zadanie utrudnić Ci ostatni raz życie na tym biegu. Tym razem nie miało być inaczej! Ruszyli w moją stronę z pełnym impetem… zamknąłem oczy, licząc na ostatni cios, który sprowadzi mnie na ziemię. A tu co? Szok, tym razem było inaczej! Pogratulowali biegu i przybili piątkę!

Kuśtykając udało mi się dotrzeć i przebiec pierwszy tak ekstremalny bieg w moim życiu. W tamtym momencie kompletnie nie panowałem nad własnym ciałem, gdyż drżało z emocji, wycieczenia i wychłodzenia. Brak oddechu. Łzy spływające nie wiadomo czemu same po policzkach.

I jest wreszcie ta upragniona nagroda! Nagroda dla której robiłem to wszystko! Wielki uścisk żony i słowa: ” Jestem z Ciebie dumna”!

 

Ostatecznie ukończyłem zmagania na 114 miejscu z 2400 biegaczy. Bieg ekstremalnie ciężki! Stwierdziłem, że był moim ostatnim tego typu biegiem.

Dlatego na pytanie mojej Paulinki “Czy pobiegnę go z nią w przyszłym roku?” Odpowiedziałem stanowczo! Dlaczego by nie!  🙂 Ty też musisz przeżyć tą przygodę!

 

Wielkie podziękowania dla dwóch kolegów, którzy byli z nami podczas tego biegu:

Termos- I tak wiesz że jesteś lepszy! To był przypadek, że dobiegłem pierwszy 🙂

Pampuch- Wielkie gratulacje dla tego człowieka! Biegł z kontuzją od samego początku. Doskwierał mu ból na tyle mocny, że 3 km pokonał bez buta! Dał radę! Wielki szacunek za wolę walki!

 

You may also like

9 komentarzy

    1. Wiemy, że Paulinka jest najlepsza!! Dlatego musiała pobiec innego dnia żeby nie narobić nam wstydu podczas neszego biegu 😛 Tylko byśmy słyszeli gdyby biegłą z nami: Dawać chłopy! Szybciej! 😀

  1. Super relacja, mam nadzieję że również mi kiedyś uda się wystartować na tym dystansie :). Gratuluję również miejsca, świetne jak na tyle osób ;).

    1. Dziękuję! Na pewno i Tobie się uda, bo już super sobie radzisz! Najważniejsze są chęci!
      Może w przyszłym roku? Paulina ma zamiar spróbow..tfu… zrobić to! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.