Survival Race

Miniony weekend spędziliśmy w okolicach Warszawy. W niedzielę mieliśmy okazję startować w naszym pierwszym Survival Race.

Na miejscu zastała nas długa kolejka uśmiechniętych biegaczy czekających na odbiór pakietów. Jeszcze przed startem spotkaliśmy dużo pozytywnych osób i wymieniliśmy spostrzeżenia! To bardzo miłe jak otwarta jest rodzina biegaczy i możesz usłyszeć pozytywne słowa wsparcia i motywacji!

Eryk miał do pokonania 12 km, a ja 6 km.

Ogólnie bieg wspominamy bardzo pozytywnie! Trasa mocno biegowa! Tereny w miarę płaskie, bardzo dużo lasów i wysokich krzaków przez które trzeba było się sprytnie przedzierać. Dużo przeszkód wynikających z ukształtowania terenu. Te które przygotowali organizatorzy były super przygotowane.

Strzelanie z fasoli pokonało nas oboje 🙂 Tak, dobrze czytacie! Jedną z przeszkód było strzelanie z procy fasolą do wiaderka. Ekhm, czy ktoś to wykonał? Ja miałam problem z obsługą tej procy, a o wcelowaniu nie było mowy. Zrobiłam karne burpees i pobiegłam dalej.

Ostatnie dwa kilometry bardzo mi się dłużyły, gdyż zaczęły doskwierać mi skurcze. Zasieki pokonałam z zaciśniętymi zębami i podkuloną nogą! Najważniejsze, że się udało!

Po za tym spotkaliśmy Wikingów, dużo opon, liny, zasieki, imprezowy namiot pełen dymu i  elektryczny pastuch na deser. Była też rampa.. tak, ta długo wyczekiwana rampa, która śniła mi się po nocach. Niestety mimo usilnych starań, nie udało mi się na nią wbiec. Za każdym razem zjeżdżałam jak po nasmarowanej masłem. Może trochę przez deszcz? No nic, jeszcze kiedyś do niej wrócę i pokonam!

Podsumowując, zajęłam 12/157 w damskiej kategorii i 78/446 w kategorii open. Eryk niestety nie otrzymał swojego pomiaru czasu i z tego powodu ubolewa. Survival Race to świetna impreza  na początek przygody z biegami przeszkodowymi!